Poniższy text - tak jak i cały cykl "Flanerując" - stanowi fragment mojej książki o Wałbrzychu (pt. EXTRAKT. Zapiski flanera). Jest to więc na tym blogu trzeci (a zarazem ostatni) text z tego cyklu - a zatem jeśli przypadł czytelnikom do gustu, resztę mam nadzieję będzie można poznać w książce (ukończonej w 70%, do której obecnie poszukuję wydawcy). Tymczasem komentujcie oraz wspierajcie - każda kawa się liczy i przybliża mnie do pisarskiego debiutu. Miłego czytania, zwłaszcza wszystkim mieszkańcom miasta i/lub jego bywalcom. Dorzucam jeszcze dedykację dla Konrada J. za cenną dyskusję w pociągu relacji Szklarska Poręba-Wałbrzych (oraz być może także w odpowiedzi: dlaczego współcześnie tak rzadko powstają legendy).
Flanerowanie oznacza swobodne spacerowanie, zbaczanie ze znanych ścieżek po to, by dostrzec nieznane oblicze miasta.
Nie opowiadaj na siłę historii tak, jak się one wydarzyły, lecz zamieniaj je w legendę i znajdź ton, który jest potrzebny, by je opowiedzieć.
Romain Gary
PROMETEUSZ, CZYLI ZŁODZIEJ
Ma chyba trudne
miejsce, choć ewidentnie odpowiednie dla posłańca (lub złodzieja). Ustawiono go
na zbiegu dwóch ulic oraz rynku – dokładnie na samym rogu (czyli jak mawiają w
Poznańskiem: na ‘fyrtlu’). Tkwi mniej więcej na wysokości pierwszego piętra budynku.
„Chłopiec z kagankiem” – jak jest oficjalnie skatalogowany, lub „Prometeuszek”
– jak lubię go nazywać w myślach. Ustawiono go nieco poniżej rynku, na którym
niepodzielnie króluje czterech atletycznie zbudowanych Atlantów (kariatydy
podtrzymujące elewację miejskiej biblioteki). Posłaniec natomiast nie jest tak
imponująco uposażony i być może nawet zdaje sobie z tego sprawę. Patrzy więc gdzieś
w bok – jakby zastanawiał się, w którą stronę teraz pójść: w dół ulicą Kościuszki, czyli w stronę rzeki (której stąd nie widać, bo płynie w tunelu);
czy na któryś z miejskich placów (ul. Sienkiewicza łączy Rynek i Plac Magistracki).
Statua młodego mężczyzny z kagankiem zdobi narożnik budynku, który został wybudowany jako biurowiec miejskiej gazowni (Stadt Gaswerke). Jest wysokości prawie naturalnej (czyli wciąż jeszcze dorastającego młodzieńca) i przedstawia szczupłego, lecz dobrze zbudowanego oraz prawie nagiego młodego człowieka (okrytego jedynie biodrową przepaską), stojącego w pozie stabilnej (nieznaczny rozkrok na szerokość ramion) – z lekko pochylona głową i włosami zaczesanymi w tył. Efeb trzyma w jednej ręce (zgiętej w łokciu pod kątem 90-u stopni) płonący kaganek – a drugą osłania go od wiatru, deszczu i niepogody. Jego wyraz twarzy jest spokojny i skupiony (wręcz poważny), mięśnie sylwetki ma lekko zarysowane (lecz nie napięte) – ogółem sprawia wrażenie dość skromne i pełne godności zarazem. Doprawdy można by dopatrzyć się w nim ‘posłańca bogów’ – lub sprytnego złodzieja, który właśnie łapie chwilę oddechu po wyczerpującej gonitwie z Olimpu.
Dłoń, którą lekko unosi na tle kaganka, nie wydaje się jednak tak całkiem osłaniać płomienia (ten jest przecież duży, poza tym postać stoi pod małym okapem) – on zdaje się raczej kogoś tym gestem pozdrawiać – korzystając z tego ognia, który udatnie przyciąga wzrok (tym bardziej, że dłoń i oczy są ze sobą połączone i celują w ten sam punkt). Jeśli dobrze się przyjrzeć, to z pewnego kąta można nawet dostrzec (lub światło układające się na jego twarzy tak sprawia), że jedną brew ma lekko uniesioną a kąciki ust zdradzają jakby stłumiony uśmiech. Z całą pewnością postać okazuje się więc całkiem świadoma sytuacji (czy też dokonanego czynu) – i wcale nie jest tak młoda, jak można by z początku przypuszczać (wysokie czoło i początek zakoli sugerują, że jednak nie jest to ‘chłopiec’ lecz raczej młody mężczyzna). Doskonale koresponduje to z miejscem, w którym rzeźba ta się znajduje.
Rynki od zawsze były centrum każdego miasta. Właściwie to chyba nawet miasta wzięły się od rynków, targów i bazarów – tzn. zostały prawdopodobnie do nich dobudowane (a kamienice zastąpiły po prostu namioty). Możliwość wymiany dóbr, towarów i usług – czyli place na których można handlować, wymieniać i spekulować bez obawy bycia napadniętym, obrabowanym czy oszukanym – to z całą pewnością jedna z podstaw cywilizacji. Dziś bywa z tym różnie, lecz nawet w dobie globalizacji i wirtualizacji rynki miejskie zachowały swój symboliczny i dość prestiżowy charakter. Dowodzi tego chociażby samo słowo ‘rynek’ – które też mocno zdominowało ekonomiczny aspekt naszego myślenia (rynek sztuki, rynek nieruchomości, itd.) i choć z czasem ustąpiło słowu ‘giełda’ (giełda walut, giełda nazwisk, itp.) – to dalej jest synonimem handlu i wymiany. Oznaką pewnej lukratywności.
Zatem wiadomym jest również, że rynek – ten fizyczny i wirtualny – zawsze trzymany jest w garści przez jakąś grupę sprawującą władzę (np. rody założycielskie danego miasta czy zarządy danego startupu, które obudowały je swoimi sklepami i kantorami lub też usługami i kontami). Rynek miejski stanowi więc niejako klucz do większości wspólnot i to po stanie rynku zwykle można najłatwiej odczytać z jakim miastem (i wspólnotą) ma się do czynienia. To przestrzeń subtelnej, ale i bezwzględnej rozgrywki: kto, kiedy, gdzie, z kim i za ile. Niby zwykły plac targowy – a jednak trochę jakby plac boju (lub teatralna scena).
JESTEM NIEZALEŻNYM AUTOREM, WSPIERAJ MNIE I SYPNIJ GROSZEM:
Bogowie też zazdrośnie strzegli przed śmiertelnikami ognia – przewagi technologicznej, zapewniającej inny poziom życia – a właściwie to chyba nawet inny poziom cywilizacyjny. Prometeusz w każdym razie co do tych kwestii chyba nie miał złudzeń (ani specjalnie wyboru) – choć niełatwo sobie jednak wyobrazić, że mógł wyglądać akurat jak ten typ z rogu ulic Kościuszki i Sienkiewicza. W legendach opisywany jest raczej jako mężczyzna w kwiecie wieku, brodaty, masywny i władczy – czyli zupełnie jak jeden z bibliotecznych atlantów. Jednak legendy pisze się post factum – i tak, jak w Iliadzie, Odysei czy Eneidzie – upiększa się je i ubarwia, wraz z każdą opowiedzianą wersję. Legendy puchną od pochlebstw i przeskalowań do tego stopnia, że finalnie praktycznie zaczynają uginać się pod swoim własnym ciężarem (lub ego opowiadającego). Kto wie, może to również dlatego Atlanci na rynku są tacy przygięci – może dlatego też jest ich czterech i są jednakowi, jakby byli odbici z xerokopiarki. Bowiem w ocenie niektórych całkiem nieźle nadają się na strażników porządku – ale raczej jakoś średnio sprawdziliby się chyba w ofensywie. Gdyby rzeczywiście trzeba było wykonać tak ryzykowny i delikatny manewr – jak kradzież najcenniejszego wynalazku z siedziby najtęższych kozaków w okolicy – rozsądniej chyba byłoby zrobić to podstępem, niż siłą oblegając Olimp. Może ojcowie tego akurat miasta zrobiliby to w sposób następujący.
Wezwali najsprytniejszego i najszybszego złodzieja w mieście (znajdziecie go na rogu, złodzieje zawsze stali na rogach, żeby mieć duże pole widzenia i wiele dróg ucieczki). Musiał być młody (brawura), zdrowy, silny i cwany – ale nie za młody (bo nie podoła psychicznie), nie za silny (bo ucieknie) i nie za cwany (bo się połapie). Najlepiej żeby był ‘golas’ (może być zadłużony) i miał zatarg ze stróżami porządku (żeby musiał na jakiś czas zniknąć z miasta). Trzeba było mu zaoferować duże pieniądze (żeby nie miał wątpliwości) oraz jakieś dodatkowe korzyści (np. ułaskawianie i/lub kobietę) – żeby miał motywację i pewność włączenia do społeczności post factum. Dobrze byłoby, żeby był samotnikiem – tzn. działał sam (żaden członek jakiejś szajki, gangu czy mafii) – bo wtedy jego transfer z półświatka przebiegłby gładko i dodatkowo wzmocnił patrycjat. Jednym słowem potrzebny był człowiek… właśnie ten, któremu się to udało. Teraz stoi na rogu i lekko się nawet uśmiecha.
Może i ma trudne miejsce (podobnie jak trudne mogło to być zadanie), ale wygląda jakby wcale nieźle to udźwignął. Prometeuszek nie patrzy już więc w stronę rynku, bo w zasadzie może sobie na to pozwolić – wygląda na to, że teraz to właściwie rynek musi patrzyć w jego stronę (posiada przecież arcycenny towar). Choć w rzeczywistości może być oczywiście zupełnie inaczej – i rzeczywiście „chłopiec z kagankiem” ze skrzyżowania, trzyma tylko i wyłącznie zwykły płomyk – przypominający mieszkańcom o uczciwym i terminowym płaceniu rachunków za gaz (bo inaczej: „gaz, gaz, gaz na ulicach”).
Komentarze
Prześlij komentarz